poniedziałek, 21 listopada 2016

O prezentach i chorobie





A prezenty. Cóż sama jestem w szoku bo w tym tygodniu prawie zakończę ten dział rozrywkowy. Oprócz prezentu dla chrześnicy ( niestety jej rodzice wciąż nie sprecyzowali co to ma być)  cała reszta została zakupiona i idzie już do mnie, a w przypadku Mężaha zostanie odebrana ze sklepu . Jak się okazało mój osobisty mąż całkiem przez przypadek (do tej pory jest całkowicie tego nieświadomy i pewnie do odpakowania prezentu będzie) sam powiedział co by chciał hahaha Nawet nie wiecie jak ja się cieszę bo prezent dla niego to zawsze co najmniej 2 tygodnie szukania, myślenia i w ogóle...  Bo do szczęścia wiele mu nie potrzeba, nie ma żadnego bzika, a to co mu potrzebne zwykle kupujemy na bieżąco.
Teściowa i mama w tym roku zostaną obdarowane ekologicznymi kosmetykami z miodem, które to  kurier grzecznie przywiezie jutro bodajże.
Prezenty dla dwóch siostrzenic oraz pewnej małej dziewczynki grzecznie czekają z tymi Mimisiowymi schowane w szafie.
Jeszcze zostało mi kupić papier i ładnie opakować.

No i oczywiście obowiązkowy kalenadarz i wieniec adwentowy. Jutro ostatnie zakupy i jedziemy z robotą. W tym roku adwent będzie trwał aż 28 dni także małe wyzwanie matkę czeka, a więcej radości dziecko haha
A wieniec jak co roku zrobimy w sobotę poprzedzającą pierwszą niedziele adwentową ( czyli już w tę sobotę) razem z Mimiśkiem. 
Teraz priorytet to kalendarz.  Sprawę o tyle komplikuje fakt, że Mimiś po dosłownie 2 dniach w przedszkolu w czwartek wieczorem dostał stanu podgoraczkowego i wielkiego kataru. O ile ze stanem podgoraczkowym wczoraj wieczorem się pożegnaliśmy to z katarem wrednym walczymy. Mamy czas do piątku bo w piątek fotograf w przedszkolu i trzeba modela dostarczyć żeby pamiątka była.

Niemniej jestem mega wkurzona. Ja naprawdę rozumiem, że praca, że co dwa dni wolnego szef nie da, że urlopu brak, nie wszyscy maja babcie, ciocie, męża, opiekunkę i w ogóle ale k...a czemu przez Was musi cierpieć MOJE dziecko!!! Moje to moje bo ja nie puszczę do przedszkola, utulę, zaopiekuję się, ale Wasze dzieci. Czy ktoś z Was rodziców ceniących prace ponad wszystko pomyślał jak taki biedny chory przedszkolak czuje się w przedszkolu wśród wrzeszczącej chmary dzieciaków z obcymi opiekunkami jak go tu i ówdzie boli, meczy gorączka, a najlepszym lekarstwem jest wtedy po prostu jak mama przytuli, potrzyma za rękę... po prostu będzie. Mama, ewentualnie tata nikt inny. Bo to najbliższe osoby. Ja wiem, że coś do garka trzeba włożyć i inaczej bym mówiła jakbym zapierdzielała co rano z wywieszonym jęzorem do pracy, ale bym tak nie dała rady. Wiem to bo jak moje dziecko choruje to ja płacze z nim, nie jestem w stanie nic zrobić. Ciągle sprawdzam, pytam, jestem przy nim, staram się jakoś pomóc. Nie mogłabym zostawić Go samego i iść sobie ot tak do pracy. Psychicznie bym nie wytrzymała.

Zanim zostałam mamą inaczej patrzyłam na te pracujące mamy i te chore dzieci w przedszkolu, ale odkąd mam swoje dziecko to za grosz współczucia nie mam bo niby czemu. One też maja gdzieś moje i swoje dziecko bo przyprowadzając swoje chore i to maskując jak się da byle wepchnąć do sali i mieć spokój ci rodzice nawet nie mają litości dla własnych dzieci to i nic dziwnego, że mają gdzieś obce, ale wkurza mnie też podejście przedszkolanek. Proszą i tyle. Wiadomo, że gadać każdy może, a i tak znajdzie się ktoś mądrzejszy.

Pamiętam jak za moich czasów (sześciolatka byłam wtedy) dziecko wchodziło do przedszkola, a tam stała pielęgniarka i lustrowała każde dziecko od góry do dołu. Coś nie tak i nawrotka do domu bez gadania. I był porządek.

A teraz trzymasz dziecko półtora albo dwa tygodnie w domu aby się wyleczyło jak najbardziej, a ono po dwóch dniach znowu coś łapie i cierpi.


Ech....



5 komentarzy :

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. parę lat temu onet promował blog dziewczyny, która rzucała się, że nie ma w przedszkolach..izolatek dla chorych dzieci, bo tam można by było przyprowadzać chore dzieci a tak to rodzic musi iść na opiekę. Rzadko kiedy klnę, w internecie szczególnie ale wtedy siekiera mi wyskoczyła z torebki, sklęłam w prostych słowach babę i poinformowałam, że izolatki dla chorych dzieci są w szpitalu.
      Jak można zwlekać z łóżka chore, gorączkujące dziecko!
      Przecież te przedszkolne choroby nie trwają przez 15 lat lecz rok, dwa i już dziecko starsze i odporniejsze.
      Jeśli ktoś decyduje się na dzieci to chyba ma świadomość, z czym się to wiąże.

      Usuń
    2. W 100% zgadzam się Klarko. Te pierwsze 2 lata zanim dziecięcy organizm przyzwyczai się do tej ilości nowych bakterii i wirusów po cieplarnianym domowym domowym chwilę są najcięższe pod względem chorobowym i trzeba to przetrwać ale nie kosztem dziecka. To minie ale patrzenie i opieka na chorym dzieckiem to najbolesniejsza rzecz jaka może się przytrafić dla kochającego rodzica, zwłaszcza jak wiesz, że już zrobiłeś wszystko i teraz musisz po prostu czekać.

      A w takiej izolatce to zamknelabym niejednego rodzica z tak błyskotliwymi pomysłami.

      Usuń
  2. Izolatka, o której pisze Klarka to chory pomysł chorego na głowę człowieka.

    OdpowiedzUsuń
  3. Trudno mi się wypowiedzieć na podstawie przedszkolnych doświadczenia, bo maluch jeszcze nie chodzi do przedszkola, a ja nie pracuję na etacie, tylko elastycznie. Ale poczyniłam już pewne obserwacje - niestety wiele osób nie myśli o tym, że przyprowadzając chore dziecko do grupy innych dzieci, przenosi choroby. Dotyczy to nie tylko przedszkoli, ale i innych spotkań, np. rodzinnych. Miałam ten problem, gdy dziecko było malutkim niemowlęciem. Teraz na szczęście synek jest już starszy i ma większą odporność :)

    OdpowiedzUsuń