piątek, 13 lutego 2015

bo dom to praca.....





"Ojciec wraca z pracy i widzi, jak trójka jego dzieci siedzi przed domem, ciągle ubrana w piżamy i bawi się w błocie wśród pustych pudełek po chińszczyźnie, porozrzucanych po całym ogródku. Drzwi do auta żony były otwarte, podobnie jak drzwi wejściowe do domu i nie było najmniejszego śladu po psie. Mężczyzna wszedł do domu i zobaczył jeszcze większy bałagan. Lampa leżała przewrócona, a chodnik zawinięty pod samą ścianę. Na środku pokoju głośno grał telewizor na kanale z kreskówkami, a jadalnia była zarzucona zabawkami i różnymi częściami garderoby. W kuchni nie było lepiej: w zlewie stała góra naczyń, resztki śniadania były porozrzucane po stole, lodówka stała szeroko otwarta, psie żarcie było wyrzucone na podłogę, stłuczona szklanka leżała pod stołem, a przy tylnych drzwiach była usypana kupka z piasku. Mężczyzna szybko wbiegł na schody, depcząc przy okazji kolejne zabawki i kolejne ciuchy, ale nie zważał na to, tylko szukał swojej żony instynktownie czując że coś jest 'nie tak'. Zaniepokoił się, że może jest chora, albo że stało się coś poważnego. Zobaczył, że spod drzwi do łazienki wypływa woda. Zajrzał do środka i zobaczył mokre ręczniki na podłodze, rozlane mydło i kolejne porozrzucane zabawki. Kilometry papieru toaletowego leżały porozwijane między tym wszystkim, a lustro i ściany były wymalowane pastą do zębów. Przyspieszył kroku i wszedł do sypialni, gdzie znalazł swoją żonę, leżącą na łóżku w piżamie i czytającą książkę. Spojrzała na niego, uśmiechnęła się i zapytała jak mu minął dzień. Popatrzył na nią z niedowierzaniem i zapytał:
 - Co tu się dzisiaj działo? 
 Uśmiechnęła się ponownie i odpowiedziała: 
 - Pamiętasz, kochanie, jak niemal codziennie, kiedy wracasz z pracy do domu, pytasz mnie: co ja "do cholery" robiłam przez cały dzień? 
 - Tak - odpowiedział z niechęcią.
 - Więc widzisz - powiedziała z nostalgią w głosie - właśnie dziś tego czegoś nie zrobiłam." 


 To moja ulubiona historia znaleziona kiedyś w czeluściach internetu. Idealnie obrazuje sławne " SIEDZĘ W DOMU I NIC NIE ROBIĘ" bo całą czarną robotę odwalają za mnie krasnoludki. Przyznać mi się tu natychmiast, która mama zajmująca się dzieckiem i domem takiego tekstu nigdy nie usłyszała od swojego jakże zapracowanego partnera/męża?
O jaka cisza.

Ja też słyszę. Nawet dosyć często, jak Mężah bywa w domu. Ale jakiś czas temu znalazłam na niego sposób i nagle okazało się, że jednak "siedzenie" nie ma dużo wspólnego z siedzeniem.

Otóż pewnego dnia całkiem niedawno nadarzyła się okazja do całodniowego wybycia z domu. Dzień przed przygotowałam Mężahowi króciutką listę moich codziennych najzwyklejszych obowiązków:
 i przykleiłam na lodówkę aby miał cały czas wgląd.

I wiecie czym się ten eksperyment skończył?

A no zmianą nastawienia mego małżonka. 

Owszem śniadanie, ubieranie ( no może nie do końca z sensem, ale Mimiś jako tako wyglądał aczkolwiek zestawienie kolorystyczne wołało o mały zawał), nakarmienie zwierzyńca, zabawa z dzieckiem, zrobienie obiadu (na który była jedyna potrawa, która robi Mężah czyli spaghetti - oczywiście po 10 telefonach co gdzie jest) i pozostałych posiłków to był pikuś. Pierwsze schody zaczęły się przy sortowaniu prania bo miał mały problem z kolorami, a wymiękł przy wyborze odpowiedniego środka piorącego, płynu do płukania i tabletki od kamienia (tu padło znakomite stwierdzenie, że chyba mnie popierniczyło tyle tego używać), a apogeum nastąpiło przy wyborze programu piorącego - temperatury, prania, szybkości wirowania i opcji dodatkowych i... jak się można domyślić pranie zostawił w cholerę bo to zbyt skomplikowane.
Już nie wspominając od posegregowaniu dziecięcego prania na ciuchy do domu ( do odpowiednich szuflad) oraz ciuchy wyjściowe ( do szafy).
Spacer zrobił dwa w jednym bo nosił groszek, a Mimiś szalał na podwórku.
Za to o zakupy poprosił telefonicznie mnie.
Kiedy po calutkim dniu nieobecności wróciłam około 21 do domu ( jak Mimiś już spał)... musiałam odgruzować sobie przejście  z zabawek dziecka, bo Mężah padł ze zamęczenia, a jak zapytałam o odkurzanie, mycie podłóg, czy chociażby o sprzątniecie talerzy ze stołu bo bałam się wspomnieć o  zmywaniu to łypnął na mnie okiem jakby chciał mnie zamordować spojrzeniem.
Nie wspomnę, że mimo zostawania karteczki na lodówce z numerem telefonu zapomniał na śmierć o umówieniu się do ortopedy.

(Meżah nie jest ciamajdą, pracuje jako kierowca zawodowy i w domu bywa co półtora tygodnia na 2-3 dni i zazwyczaj nie interesuje się przyziemnymi sprawami jak rodzaje środków piorących, pukających i uzupełniających i instrukcją obsługi pralki, tudzież ustawieniem przypraw w szafce, ani porządkiem dziecięcych ubrań. A za mnie rzecz jasna robią to wszystko krasnoludki)

Samo życie.

Od czasu tego eksperymentu mój własny mąż ilekroć zaczyna wypominać mi, że czegoś nie zrobiłam gryzie się w język.... i przypomina sobie jak to on przez jeden dzień siedział w domu z dzieckiem....

Także kobietki, mamy, żonki dajcie szansę swoim mężczyznom na jeden dzień z własnego życia.. Niech się sami przekonają...
Po co te nerwy?


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz