środa, 11 marca 2015

Dzisiaj...


... w końcu piszę.
Ogarnęłam wszystko.
Wyzdrowieliśmy.
Mężah od rana w trasie. Tym razem przeciera nowe szlaki bo pojechał pierwszy raz do Bośni. 
Zobaczymy bo ponoć mają tam tanie firmowe buty hahaha Matka Najki sobie zamówiła, a Mimiśkowi adidasy. Mężah sobie tez ma dokupić bo wczoraj z okazji dnia mężczyzny ( się tak złożyło) zakupiliśmy mu Adidasy, bo taka moda w firmie zapanowała to trzeba było hehehe Nie, no żartuje sobie. Mężah chciał, a że okazja była to dostał.

Ja na dzień bab zostałam rozpieszczona. najpierw spałam do prawie 10, a potem zostałam obdarowana kwiatami. Od mych mężczyzn.

No i cieszyliśmy się sobą generalnie i zaczęliśmy wiosenne porządki na podwórku. Jeszcze Mężahowi zostały 4 drzewka do obcięcia i musimy ze 4-5 dokupić. 
Kwiatki tłumnie się już wychylają z ziemi, aż człowiekowi miło zaglądać i codziennie nowe zielone zalążki odkrywać. Bo spędzamy z Mimiśkiem teraz po pół dnia na podwórku. Nie mogę się doczekać lata bo wtedy to tylko po jedzonko będziemy zachodzić.
Nad głowami po kilka razy dziennie z krzykiem przelatuje nam klucze dzikich gęsi. Teraz tylko czekamy na bociany bo jak i one przylecą to będzie znaczyło, że wiosna pełną parą.

Dzisiaj też pożegnaliśmy mojej przyszywanej teściowej mamę. Jakos tak mi smutno, że nie zobaczę jej więcej. Jeszcze niedawno śmiała się z nami, bawiła z Mimiśiem, a teraz już jej nie ma. Chorowała krótko, ale ciężko...  Pierwszy raz byłam na prawosławnym pogrzebie i to sama bo Mężah pojechał w trasę... Dziwnie... Długo... Bezosobowo. Tak mogę go opisać.

Trzeba żyć dalej...

Na instagramie macie trochę nowych fotek.



Brak komentarzy :

Prześlij komentarz