piątek, 13 marca 2015

Wiosna ach to Ty... czyli ile warstw ubrań powinno przypadać na jedno dziecko


Zrobiło się cieplej. Na ulicach klimat zmienia się z kozaków i puchowych kurtek na botki i płaszczyki.... Niestety nie wszyscy mają tę przyjemność. Wkurza mnie okropnie fakt, ze w naszym kraju panuje kult ciepłego chowu. Dzieci wciąż kiszą się w kozakach, kombinezonach, trylionach warstw pod nimi, ciepłych czapkach, szalikach, ba nawet rękawiczkach. A kiedy Mimiś idzie luzacko ubrany w lżejszą kurtkę, bez szalika tylko z czapą i to wiosenną, na łepetynce, to mnie wyrodną Matkę atakują zewsząd spojrzenia mówiące nic innego niż to ze moje dziecko zaraz zamarznie.... przy 15 stopniach na plusie dodam.

Taki klimat - jakby to ministra pewna powiedziała.

Niestety. Często i gęsto widać mamę w lekkich butach i rozpiętej kurtce/płaszczu, a obok niej tuptającego w grubych kozakach, zimowej kurtce, opatulonego w czapkę i szalik dzieciaczka lub szkraba w wózku w zimowym kombinezonie i reszcie opierunku dodatkowo przykrytego kocykiem. Takie obrazki to codzienność. Ja nadal nie mogę zrozumieć skąd u nas kult wszechobecnych czapek oraz "jednej warstwy więcej"? To dla mnie zagadka. Aczkolwiek często jest to "tradycja" przekazywana z babci na mamę, z mamy na córkę itd. Wiem po sobie bo moja własna rodzicielka wiecznie prawi mi kazania umoralniające na temat zbyt lekkiego ubioru mego dziecka. Nic tylko wymrażam Syna. Nawet dość logiczny fakt, że Mimiś nie choruje (ostatni epizod chorobowy to był prezent od kuzynki zdecydowanie bo otrzymaliśmy go wszyscy stadnie w jednym terminie) nie przemawia do tego typu osób. Analogicznie jest z wychodzeniem na podwórko. No byle zimno i już dziecko kisi się zamknięte na 4 spusty w domu. Nas w domu jest w stanie zatrzymać tylko silny wiatr i wielki deszcz (śnieg). A tak to nie ma zmiłuj. Cieplej się ubieramy i na spacerek. ( No dobra chyba, ze Matkę wielki leń dopadnie, ale spacery kochamy więc rzadko mamy na nie lenia).

W ogóle oddzielną historią jest ubieranie dzieci do auta. Jako, że my zwykle podróżujemy samochodem to ubieram Mimiśka lekko, żeby się jeszcze w foteliku nie gotował, ale to co widzę w mijanych autach to dla mnie jakiś horror. Dzieci powpinane w foteliki w kombinezonach, czapkach, szalikach, rękawiczkach jakby miały zamarznąć w czasie tej jakże długiej drodze do auta, a potem przecież rozebranie dziecka w aucie czas zajmuje więc dziecko wytrzyma te 10-15 minut w pełnym rynsztunku bo przecież zaraz będzie szło całe 100 metrów do przedszkola, sklepu, cioci/babci czy gdzie tam jadą. A dodam iż taka mamusia czy tatuś oczywiście jada rozpięci i na luzie. A potem zdziwienie, że dziecko choruje non stop.

Dwa dni temu podczas zakupów z markecie kiedy to Mimiś biegał całkiem bez ubranka, w jednej alejce spotkaliśmy panią z kilkumiesięczną córką. Dziecko darło się, ono nie płakało, ono się darło i było całe czerwone, a spanikowana matka tez. Widać, że kobieta nie wie co ma zrobić i jak uspokoić malucha. Podeszłam bo zal mi się zrobiło i grzecznie zapytałam czy może mogę jej pomóc. Kobieta spojrzała na mnie błagalnym wzrokiem. Powiedziałam jej, że małej jest zwyczajnie baaardzo gorąco. Żeby szybko zdjęła ten kombinezon i czapkę. I pomogłam i wiecie co? Ku zdziwieniu matki dziewczynka po rozebraniu natomiast się uspokoiła. A wzrok mamy mówił jakiej ulgi doznała. Poradziłam aby małą lżej ubierała, a jakby co wystarczy wziąć kocyk do przykrycia ( ja tak zawsze robiłam jak Mimiś był nieruchliwy - ubierałam jak siebie i dokładałam kocyk).


Żal mi dzieci przegrzewanych i niewypuszczanych z domu bo akurat nie świeci słońce i nie jest 25 na plusie. Ja tego swojemu synowi nie robię. Wolę po swojemu. Ba nawet przyswoiłam sobie taki fakt, że mój prawie trzylatek umie mówić i sam mi powie jak będzie mu za zimno. I uwierzcie mi i ja i mój Syn korzystamy z tego, że umiemy komunikować swoje potrzeby. Ot taki myk nie wymagający więcej niż 5 sekund czasu, ani żadnej siły tylko dobrych chęci.








Brak komentarzy :

Prześlij komentarz