wtorek, 5 maja 2015

Uwielbiam takie dni...


Nie będę urywała, że takie dni jak dzisiaj są moimi ulubionymi.
Nigdzie nie trzeba się spieszyć. Pogoda cudna, obiadu gotować nie muszę bo mam z wczorajszego gotowania dla Mężaha jeszcze na 3 dni, posprzątane i o ile nie spadnie deszcz to zostanie tak bo od rana jesteśmy na podwórku. Jeszcze tylko jakby bluetooth w telefonie współpracował z tym w kompie to byłby ideał bo mam full fotek do pokazania. Ale to też się zrobi.

Wczorajszy dzień był zabiegany na maxa. Najpierw Mężah miał jechać dzisiaj, a po godzinie okazało się, że on jednak jedzie za 2 h... Cóż. Matka wzięła się za gotowanie i wyprawiła męża, a przy tym  jak już wspominałam mam obiady na 3 dni hehehe  Raz człowiek nastoi się przy garach tak, że nogi w 4 litery wchodzą ( dla jasności to zwykle jest ze 2 rodzaje zupy i przynajmniej ze 3 rodzaje na 2 danie wiec roboty jest ciut i ciut), a potem ma trochę laby z tego przynajmniej.

Potem Matka pognała do dziecka, które jak się okazało wcale nie teśkniło ( słowa Mimisia). A buu... Potem szybko do pani podolog  zrobić stópki bo się Matka jak sójka wybierała wcześniej,  to żeby nie wyglądać jak potwór na swoich "ćwiczeniach" musiała na szybko tuz przed nimi. Ale polecam. Nie żadne kosmetyczki tylko do podologa na pedicure. 
I w końcu na zajęcia.
Kosmos.
Wycisk od początku. 
Ale z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że tego mi było trzeba. 
No podoba mi się to. Nie mogę się doczekać więcej.
Haha i jedno trofeum jest. Wielki siniak na kostce, a podobno będzie ich sporo więcej także luz.

Aaaa i bym zapomniała. Kupując ubiór na te moje zajęcia odkryłam mega hiper wygodny stanik sportowy. Muszę drugi kupić sobie na co dzień bo jest to 2 w moim życiu tak wygodny sprzęt. Co prawda tani to on nie był, ale za taką wygodę jak mi daje jestem w stanie dać 79,99 zł.

A dzisiaj Matka się obudziła z wielkimi zakwasami ramion. Tylko. Matka się spodziewała zakwasów na nogach a tu tylko ramiona hehe Także uważam, że jest nieźle. 

I idąc za ciosem urządziła sobie 3 h wycieczkę rowerową z Mimiśkiem. Super tak było jechać sobie. Po drodze zobaczyliśmy sarnią rodzinkę. A nad rzeką obserwowaliśmy pływającą w wodze jaszczurkę ( pierwszy raz w życiu widziałam). Aż wróciliśmy do domku aby podgrzać sobie obiadek.

I teraz ja Matka leżę na kocu rozkoszując się słoneczkiem i liczę na to, że liźnie trochę moje nogi i do Was pisze, a Mimiś biega wokół ganiając psy, zjeżdżając ze zjeżdżalni, grzebiąc się w piasku i wykonując w tzw. międzyczasie 1000 innych czynności.
Z zasady póki widzę, ze krzywdy sobie nie robi, nic nie zagraża jego życiu się nie wtrącam i korzystam z relaksu podjadając jabłkowe chipsy.


A  jutro do alergologa. Daję słowo, że zwariuje bo Mimiś znowu ma krosty na buzi, a byłam pewna, że lada dzień znikną bo tak wyglądały, a tu figę z makiem. Dieta mego Syna jest już i tak uboga - a co za tym moja, że mam serdecznie dość, I on. Bo wiecznie słyszy, że on jest uczulony i nie może tego i tamtego, i jeszcze tego i tego i to odpada i.... słów brak.

Wieczorem będą fotki :D


1 komentarz :

  1. Korzystaj kochana, my też przyszłyśmy się tylko napić, mykamy z powrotem do ogródka :*
    ps. napiszę maila lada dzień

    OdpowiedzUsuń