Długo się przybierałam do napisania tego posta.
Nie jest to dla mnie łatwe.
Wciąż w mojej głowie brzmi to jedno pytanie: Dlaczego?. I
boli serce, a dusza krwawi. Czuje jakby umarł kawałek mnie….
Jednak na co dzień otoczyłam się gruba skorupą i staram się
aby było normalnie. Pomaga mi w tym czas. Może nie koi bólu w sercu i duszy,
ale ukoił ten cielesny.
Pogodziłam się z tym co się stało. Jednak nigdy nie zapomnę i
nie przestane zastanawiać się dlaczego?
Nie da się zapomnieć.
Wiem, że nikt, kto nie przeżył tego co ja nie wie jaki to
ból, a przede wszystkim niemoc. A
jednocześnie wiem, że tak wiele kobiet znajduje się w podobnej do mnie
sytuacji.
Boli.
Czuję taka pustkę.
A jednocześnie moc. Naprawdę. Bo kiedy po tym dniu wróciłam
do domu i mogłam uściskać Mimiśka to poczułam, że nie mogę się zatracić w tym
bólu. Że musze być tak bardzo silna ja nigdy. Dla mego Syna. On jest. Tu i Teraz. On mnie potrzebuje.
Potrzebuje tej szalonej, wesołej, silnej mamy, z którą można konie kraść. I dla niego taka jestem. Pozbierałam się do
kupy. Może nie od razu, ale stopniowo. Mężah miał w tym ogromną zasługę. Wiem
teraz, że nie ważne co by się działo ja muszę być zawsze dla Mimisia. Może jak
zawsze sadziłam tylko on jest nam pisany? Nie będę gdybała.
I nie będę ściemniała, że cały czas jestem taka silna.
Jeszcze kiedy Mężah był w domu było łatwiej. Teraz kiedy wieczorami Mimiś śpi
to wszystko do mnie wraca. Myśli są nieubłagane..
Szczęście w nieszczęściu polega na tym, że ostatnie kilka
dni nie miałam siły myśleć nad czymkolwiek. Mimiś złapał anginę. Całe dwa dni w
przedszkolu i o 10 rano dnia trzeciego zabrałam go z gorączką 38,5… Serce mi się
krajało na widok mego cierpiącego dziecka. I wtedy naszły mnie myśli, że co by było jakby
to drugie urodziło się chore i musiałabym codziennie patrzeć na jego ból… Może
w tej stracie był cel…. Nie wiem, ale
jakoś lżej jest mi kiedy myślę, że tak musiało być. Że to było to lepsze wyjście.
Że natura wie co robi i ten tam na górze też, że ten świat jest tak zbudowany,
że czasami tak po prostu jest lepiej. Tak to jest skonstruowane, że z dwojga złego
wybór pada to mniej złe.
Nie wiem, może to, że pogodziłam się z tym wszystkim i
skupiam się na tu i teraz, a najbardziej na Mimiśku powoduje, że nie zamykam się
w ani w sobie, ani w 4 ścianach.
I muszę się szczerze przyznać, że najtrudniejsze było dla
mnie powiedzenie mojej siostrze. Bałam się tak bardzo bo ona jest w połowie
ciąży. Nie chciałabym aby ich córeczce coś się stało, aby mojej siostrze coś
się stało. A traf chciał, że akurat w dniu kiedy ja byłam w klinice ona miała wizytę
i zobaczyła nasze auto…. To było dla mnie najstraszniejsze przeżycie tego dnia.
Strach o nią.
Bo wszystko inne. Tak naprawdę musiało być. To było jakby
niezależne ode mnie. Aczkolwiek miejsce i opieka była cudowna i na pewno dzięki
temu teraz nie mam traumy. Mogłam bezpiecznie się cały czas czuć i spokojna wrócić
do domu przytulić się do Mimisia aby na
staro/nowo czuć sens mojego życia.
Inni. Hmm… Czuje się trochę jak trędowata. Takie zgniłe
jajko, bo oprócz pytań w stylu: Jak się czujesz, Czy wszystko w porządku? Zapada
krepująca cisza. Jakbym ja i moje życie ograniczało się tylko do tego jednego
tragicznego wydarzenia w moim życiu. Za
to zaskoczyło mnie jak może być bardzo normalnie kiedy ktoś nie wiem. Świat się
nie zatrzymał, życie nie zwolniło, każdy ma swoje problemy i nie zwraca uwagi
jak nie wie. Bo Ci, którzy nie wiedza traktują mnie normalnie. Nie ma krepującego
milczenia, pytań o samopoczucie. Są konkretne sprawy. Czasami chciałabym im
wykrzyczeć jaka tragedię przeżywam, ale za chwilę się opanowuję bo wiem, że to
mój intymny ból. Oni wcale nie potrzebują tego wiedzieć. Nie jestem naznaczona
nim. Moje ciało się zagoiło, nie ma żadnych zewnętrznych oznak moich przeżyć…
Staram się być sobą. Wewnętrzny ból nie zniknie tak szybko,
ale świadomość, że mam tak ogromne wsparcie u Mimisia i Mężaha (bo inni traktują mnie jeszcze jak
zgniłe jajko, ale daje im czas bo to dla mojej najbliższej rodziny też nie jest
łatwe) i oni robią absolutnie wszystko aby na mojej twarzy gościł uśmiech,
powoduje, że wierzę, że reaguję na wszystko ze spokojem i żyję.
Na koniec chciałam podziękować Wam za wsparcie.
Niedługo wrócę. Może nie taka sama bo bardziej doświadczona
i doceniająca jeszcze bardziej to co mam. Ale wrócę.
Poronienie to trudny temat. Myślę, że ta cisza, ogólnikowe pytania wynikają nie z tego, że stałaś się raptem trędowata, ale ludzie zwyczajnie nie wiedzą jak się zachować. Nie wiedzą czy lepiej pytać, czy nie. Drążyć temat, dochodzić szczegółów, czy dyplomatycznie milczeć. I tak naprawdę trudno Im się dziwić. Każdy z nas inaczej przeżywa pewnie wydarzenia- jedni chcą o nich mówić, inni pragną świętego spokoju, uszanowania ich tragedii.
OdpowiedzUsuńCzy stało się tak, bo pisany Wam tylko Mimiś? Osobiście nie lubię takich teorii. Bo to trochę tak, jakby powiedzieć, że ktoś ma raka za karę. Poronienia niestety się zdarzają- zazwyczaj mają związek z wadami płodu, albo z jakimś niedomaganiem ze strony organizmu mamy. Nie tak dawno, tu w blogowym świecie dwie moje bliskie koleżanki straciły ciąże. Dziś każda z Nich jest już mamą. Jedna urodziła nawet wczoraj- w dniu trzecich urodzin Lilki :) Na blogach o walce o dziecko znajdziesz historie, gdzie tych poronień, czasami pod rząd, jest znacznie więcej. A jednak zazwyczaj i tak finał jest szczęśliwy. Pytanie, czy Wy chcecie mieć więcej dzieci. Bo przecież wcale takiej potrzeby nie musicie mieć.
Poza tym, mam wrażenie, że to jest jeszcze wszystko tak świeże, że ciężko to sobie jeszcze jakoś poukładać. Myślę, że potrzebujesz i czasu i wsparcia. Łatwo wpaść w taką pułapkę, że muszę być silna, dzielna, nie pokazywać swojego bólu. Nie mam na myśli zalewania się łzami przed sprzedawcą w sklepie, alb listonoszem. Masz jednak prawo do smutku, do przeżywania straty i masz też prawo o tym głośno mówić.
Dużo zdrówka dla Mimisia. Lila ostatnio więcej w domu, niż w przedszkolu.
Pozdrawiam
Marta dziękuje Ci za te słowa.
UsuńPopłakałam się co prawda bo to są bardzo ważne dla mnie słowa.
Masz rację. Jeszcze za wcześnie....
Jak się czujecie? Jak Synek?
UsuńMoja Ty :*
OdpowiedzUsuń