piątek, 29 lipca 2016

Taka cisza...


Poranną kawę piłam w domu w towarzystwie Mimiśka. I nie przez deszcz padający od wczoraj, ale przez ta pustkę, bo samej to nie to samo... A tak się już przyzwyczaiłam bo to pewien sposób były nasze chwile kiedy byłyśmy tylko we dwie bo reszta zbierała się z łóżek i piła swoje mleczka z miodem i kakałka gdzieś w domu.
I w samochodzie wczoraj było tak inaczej... Nie było piosenek... Źle.
Mimiś już jak wracaliśmy ze stacji pytał kiedy wrócą.... 
A to o czymś mega dobrym świadczy.


Napisze ogólnie bo sama zainteresowana obiecała wyprodukować obszerną relację. 
To był piękny, ale tez intensywny czas.
Liczę, że w tak krótkim czasie udało mi się pokazać to co najpiękniejsze w naszych okolicach. I że nasi goście będą chcieli więcej, a wujkowi po nocach nie będzie się śniło to ciągle : WUUUJJJJJKUUUU!"
No iże im się zwyczajnie po ludzku podobało i, że nie mają nas dość.
Bo ja jestem zakochana w małej księżniczce. No skradła ciocine serce, a te piosenki w aucie i z samego rana to był miód na serce. Teraz jest tak dziwnie, pusto i cicho. I tylko kot leży na kocu na nie złożonym łóżku. I ten zapomniany żołnierz na stole... A ich nie ma.

Nie wiem czemu, ale jako najważniejszy dzień odbieram niedziele kiedy byliśmy wszyscy z Mężahem. Nad jeziorem dało się poczuć taka naprawdę wakacyjną, rodzinna atmosferę. No i była tak jedyna wprawa  w pełnym komplecie bo Mężaha był jeszcze w domu, A dzieci były w swoim żywiole, bo które nie kocha mięciutkiego piasku, zabawek, piłek i innych dmuchanych atrakcji, które potem można zaciągnąć do wody. I pluskać się w wodzie całe popołudnie. Zajadać się bezkarnie słodyczami, a w drodze powrotnej uciąć komara ( mowa o dzieciach żeby nie było) ze zmęczenia.
Mimo, że było mało czasu jak na nasze Podlasie chyba udało mi się pokazać co najważniejsze. To nic, że tak trochę po łebkach bo wiadomo dzieci były bardziej zainteresowane lodami, tudzież straganami z pamiątkami, a i brzuszki były w pewnych momentach puste, a i zmęczenie dało znać aczkolwiek i tak wspaniale znosiły codzienne podróże po około 150-200 km w sumie. By po wyjściu z auta pójść na przydomową zjeżdżalnię czy trampolinę i na siłę być ściągane na kolację i do mycia.
W sumie marudzenia nie odnotowaliśmy w przez praktycznie cały tydzień.

I nie wiem kiedy ten czas minął. Bo minął za szybko. zdecydowanie.

Zostawie Was z takim małym niedosytem,,,, ale Asia Wam zaspokoi głód jak znajdzie chwilkę. 
Ja tez czekam na to a by zobaczyć swoje okolice jej okiem. 
Mam nadzieje, że to nie będzie ostatni raz, a początek pięknej regularnej wspólnej przygody.




2 komentarze :

  1. Takie spotkania mają moc juz nieraz to pisałam😃 i będę twierdzić uparcie że osoby które poznałam na blogu dowartościowały moje życie 😃 cieszę sie ze Wam się udalo odnaleźć w gąszczu cyberprzestrzeni

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ania, jak Ty to ładnie ujęłaś, aż się normalnie wzruszyłam. I faktycznie coś w tym jest.
      Także niech to będzie Waszą regularną tradycją, te spotkania.

      Usuń