środa, 8 lipca 2015

Nad Bałykiem, a wrażenia jak z tropiku


Czwarte z kolei pranie uprane, a niby tylko 3 dni nad morzem. Ale jak się ma 3 latka na stanie to brud to normalka.
Jak wychodzę na podwórko i widzę prażące słońce i czuje upały to żal mi, że nie możemy pójść nad morze. Dzieli na jakieś 640 km. Ale nic. Po południu pojedziemy rowerem nad Narew na naszą plażę pobrodzić w wodzie.
A jak było nad morzem?
Cudownie. Warto było nawet na 3 dni tłuc się tyle w upale, stać w korkach. Dla relaksu na plaży, szumu fal i tego zachodzącego słońca. Czuliśmy się jak w tropikach.
Trafiliśmy na fajną miejscówkę aczkolwiek na dłuższy pobyt mamy upatrzony inny bardziej komfortowy pensjonat. Ale wracając do naszego ośrodka to nastawiona byłam, że będzie nieco gorzej (uroki szukania na spontana 3 dni przed wyjazdem ;D), także miło się rozczarowałam. Byłoby super gdyby łazienki były bardziej zadbane, a w pokojach były jeszcze  2 rzeczy: czajniki elektryczne i małe lodówki (bo jednak w sezonie letnim i nieziemskich upałach, na które trafiliśmy to niezbędne minimum). Do reszty zarzutów nie mam. 
Do plaży mieliśmy piechotką 10-15 minut przez Dolinę Chłapowską. Zejście cudowne. lekkie, wygodne ( Mimiś sam biegał wokół nas)  i nie w pełnym słońcu, no i tunelik po drodze, w którym można zażyć wspaniałej ochłody. Sama plaża wspaniała. Zresztą na instagram wrzuciłam kilka fotek. Możecie zobaczyć nasz plażowy apartament (namiot był boski bo oprócz cienia dawał chłodek czego się nie spodziewałam i polecam w 100% nad wodę, a parawan pożyczony z ośrodka, no i milion zabawek do piasku co jest niezbędnym wyposażeniem jak się jedzie z dzieckiem). Udało nam się nawet zbudować zamek z piasku i rekina. Szczerze to najfajniej było z samego rana i wieczorkiem (my już o 8.30 się rozkładaliśmy heheh - urok 3latka wstającego o 7, potem była przerwa na obiad i rejs statkiem - Młody i kierował i trąbił dla statku obok hehe - i znowu około 17 byliśmy na plaży do 21).  Im mniej ludzi było tym było przyjemniej, a wieczorem zachód słońca to bajka. 



W ogóle inaczej odczuwa się te upały na plaży. Od morza idzie taka fajna bryza i nie czuć tego upału, co jest zdradzieckie bo Mężah się przypiekł bo żony nie chciał słuchać i się smarować bo marzyła mu się opalenizna. W sumie dostał co chciał tylko dużo mocniej hehe
Ja wieki nie byłam nad morzem... bo daleko. Ostatnio tylko nad rzekę lub jeziora, ale to się nie umywa do nadmorskiej plaży. Już wiem, że co roku będziemy sobie robili wypad nad polskie morze, a jak Młody wystarczająco podrośnie czyli będzie miał tak około 10 lat to zaczniemy wojaże za granicę ( ja jestem Matką realistką i jak mam płacić dużą kasę za zagraniczne wakacje to chciałabym z nich skorzystać, a nie użerać się z jęcząco, marudzącym tudzież cierpiącym na problemy żołądkowe lub inne dzieckiem, które za żadne skarby nie będzie miało ochoty wściubić nosa poza hotelowy basen więc poczekamy, żeby to było na spokojnie... nic nam nie ucieknie). A teraz bałtyckie plaże są w sam raz. A jeszcze jak się trafi na taką pogodę jak mieliśmy to niczym od tropików się nie różnią, no dobra poza brakiem palm, ale bez problemu można to przeżyć..
I tak było jak w raju.

Jak wcześniej wspomniałam dla radochy naszego dziecka zdecydowaliśmy się na rejs statkiem po morzu. Fajnie było ze statku zobaczyć plażę na której byliśmy niespełna 1.5 h wcześniej i mieliśmy za chwilę wrócić.

Zjedliśmy rybkę w porcie bo jakżeby inaczej. I to za horrendalne pieniądze  - dla mnie około 20 zł za rybę z frytkami i surówką to jest drogo ( hahah kolejne podobieństwo do zagranicy). Zresztą nad morzem jest piekielnie drogo. W sumie nie powinno to dziwić bo w końcu tam żyją z turystów i w 2 wakacyjne miesiące muszą się nachapać kasy na cały rok, więc ceny jak w jakiś kurorcie zagranicznym, a oferta badziewna. Ta ryba była taka sobie.
Zdecydowanie na drugi rok musimy wziąć opcje z wyżywieniem bo idzie zbankrutować :D
Bo zdecydowaliśmy, że też pojedziemy, ale zdecydowanie na co najmniej 5 dni.
Chociaż na te 3 dni też było warto, oj warto. Pogoda wręcz idealna ( po 30 stopni łaaa)  nooo tylko w poniedziałek rano nas polało, ale ani fokom na Helu, ani nam to nie przeszkadzało wręcz przeciwnie. Nawet ucieszyliśmy się, że podróż będzie lżejsza.

Podróż z naszym trzylatkiem to niemal lekka wycieczka. Póki Mimiś był upchany w aucie zachowywał się cudnie. Cieszył się bawił, czytał swoje książki, zero marudzenia, jęczenia czy co tam jeszcze, ale sekundę po wyjęciu z fotelika jak się zatrzymywaliśmy  zaczynał się armagedon. Nosz aż wstyd z naszym dzieckiem gdzieś wyjść. Marudzenie do potęgi entej. Wymuszenia. A jak tylko po pauzie wracał do fotelika to znowu błogi spokój. Wiem mamy mega dziwne dziecko. Po drodze zrobił nam jedna kupową akcje tylko, ale miał wyczucie czasu niesamowite bo akurat był zjazd i Mężah w chwilkę się zatrzymał, wyjęliśmy nocnik i posadziliśmy Młodego na tronie. Ap ropo wyposażenia to właścicielka ośrodka była zdziwiona jak jesteśmy wyposażeni dla dziecka. Dla mnie w sumie to naturalne, że zabieramy ze sobą łóżeczko turystyczne, pościel dla dziecka, nocnik, jedzenie ( tylko na drogę bo można wszedzie znaleźć zdrowe jedzonko) i jego ulubioną zastawę, kosmetyki no i kilka zabawek oraz książek.
Niemniej 9cio godzinna ( bo z pauzami, korkami, robotami tyle wyszła) podróż w jedną stronę w sumie gładko nam przeszła. Hahah nie zapomnę jak skorzystanie  z darmowej autostrady odbiło nam się czkawką, gdyż w połowie trasy zastał nas  kilometrowy korek.... bo okazało się, że zderzyły się 3 samochody.... i ponad godzin w plecy. No i ostatnie 35 km do Władysława to masakra piłą mechaniczną. Ale od czego są lokalne drogi i mili miejscowi, którzy nam co nieco podpowiedzieli. Także trochę sprytu i się da co nieco ominąć.

Wybaczcie za chaotyczny opis, ale tak to jest pisać na raty hehe


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz