Mgiełło doszedł do siebie. Oswoił się nawet z kołnierzem, na smyczy chodzi jakby to to było uwieszone za nim od urodzenia, a nie pierwszy raz w życiu. Co prawda wczoraj rano ściągałam 3 razy z płota, ale już na kolejnych spacerach załapał, że to skakanie jest bezcelowe bo pańcia i tak zdejmie i nie puści wiec przestał próbować. je chyba jeszcze więcej niż wcześniej. A pańcia rozpieszcza smakołykami. A to mięsko mielone, a to indyczek, kurczaczek... w końcu rekonwalescent no nie, to po rozpieszczać nie wypada. Już nie wspominając o tym, że Kocikowi uruchomiła się opcja potrzeby miłości. Szczególnie w nocy. tak wiec śpię na plecach, a na brzuchu śpi moje mruczące, puchate 5,4 kilo. Tak więc budzę się połamana. Ale jak tu wyrzucić takiego biedulka z rannymi oczkami i w kołnierzu. No nie mogę i basta. Tak więc się męczę, żeby mu było dobrze.
Panie z przedszkola trochę mnie wkurzają. Pisałam o wszechobecnej czapce wręcz niezbędnej do życia czapce. No bo przecież bez czapki dziecko umrze niechybną śmiercią. To jest gorzej. Bo rano jak na 8.10 idziemy na autobus jest chłodno. Zakładam młodemu bluzę zapinaną, kamizelkę ( jak jest naprawdę chłodno) do kieszeni, której pakuje tę nieszczęsna czapkę ( wole aby jak już zakładały Mimiśkowi jego czapkę niż jakieś zapasowe po nie wiadomo jakim dziecku i nie wiadomo jaka chorobą bo wiem, że i tak założą), ale kurcze jak wraca około 16 to nawet przy 20stuparu stopniach przez 20 minut siedzi w autobusie w tej bluzie i kamizelce i się gotuje. Co prawda jak go tylko odbieramy to rozbieramy, ale zdarzy się podgotować i kurde już widzę, że to jest powodem jego smarkania.
A wczoraj jakiś dzieciak został przyprowadzony z jelitówką. Zaczął o 10 przy zupie od wymiotów, potem biegunka i oprócz niego i Mimiśka jeszcze 4 dzieci załapało, ale na szczęście bądź nie tylko biegunkę, wiec odbierałam takiego biednego Mimiśka z zawartością w majtkach ( bo zabrudził nawet ten zapasowy komplet ciuchów, który miał w przedszkolu) pół godziny przed czasem. Ale wczoraj wieczorem już nie goniło go, dzisiaj rano zrobił normalna dwójkę, nie miał gorączki, szalał, czuł się świetnie i chciał iść do przedszkola wiec go puściłam co spotkało się ze stwierdzeniem, że to matka decyduje, a nie dziecko ( bo Mimiś chciał iść to powinnam na siłę trzymać go w domu przecież bo wczoraj 2 razy go przegoniło i jest wielka afera). Nie chciałam się wdawać w zbędne dyskusje wiec pominęłam to stwierdzenie milczeniem.
Nie sadziłam, że moje metody wychowawcze i podejście do zdrowia i w ogóle są, aż tak nowatorskie jak na wioskowe i małomiasteczkowe standardy.
No a dzisiejszy dzień sponsorują przejścia z Bajką i Kasztanką. Cóż płot oddzielający część gospodarską od naszej rekreacyjnej wreszcie doczeka się wymiany hehe. Bajka potraktowała go kopytami i się złożył. Był stary, podparty i skoro stał to odkładaliśmy remont, ale widać
teraz płot będzie musiał być doliczony do spraw pilnych.
O kurczak, nie dajcie się :*
OdpowiedzUsuńU Ciebie panie chca dzieci ugotowac, a u mnie zamrozic. Przynajmniej moje, bo ja jednak stosuje raczej cieply chow. Chociaz przyzjane, ze przy 8 stopniach na termometrze, ubieram Bi co prawda bluze oraz kamizelke, ale czapka sobie nie zawracam glowy. ;)
OdpowiedzUsuńKurcze, ja już bym buzię otworzyła, bo to Ty decydujesz, jak się Twój Syn ubiera. Im nic do tego i mają nie zakładać i już. A Ty decydujesz, czy zdrowe. Owszem, są mamuśki, co posyłają właśnie chore, ale jak nic nie jest to... no właśnie...
OdpowiedzUsuń