niedziela, 6 września 2015

Z innej beczki


Post o autobusowych wojażach przedszkolnych Mimisia będzie jutro, gdyż chciałam zrobić kilka fotek... wzięłam aparat i zapomniałam hehe Także muszę nadrobić.
A dzisiaj będzie o czymś innym.

Oglądacie wiadomości i widzicie jak pokazują co się dzieje z emigrantami na Węgrzech. Ja dostałam od Mężaha relacje z pierwszej reki. Mówi, że to jest MASAKRA. Lezą autostradą, są wszędzie, powodują wielokilometrowe korki, śmiecą na potęgę, biją się, no po prostu sodoma i gomora.
Zamiast jechać jak zwykle autostradą to musieli jechać jakimiś lokalnymi drogami, żeby w ogóle jechać,a nie stać. Współczuje emigrantom wojny, bo to obok klęsk żywiołowych największa tragedia ludzkości (notabene na wywołana na własne życzenie), ale uważam, że to już jest przegięcie co oni robią w Europie i czego się domagają. Nie mogę zrozumieć czemu nie idą do krajów arabskich gdzie im bliżej i gdzie jest kultura i religia podoba do ich własnej, tylko ryzykują życie i suną do Niemiec i Austrii ( no tak zasiłki, kasa to akurat mogę zrozumieć), a jak giną to mają pretensje do wszystkich tylko nie do siebie, a dobrze znają ryzyko. Dlaczego nie są pakowani i wywożeni z powrotem tylko utrudniają życie innym. Na zachodzie też nie ma raju. A mam dziwne wrażenie, że oni idą tutaj aby leżeć i pachnieć i dostawać kasę za free bo już sama nie wiem. Jak słyszę co poniektóre wypowiedzi imigrantów w TV to takie mam wrażenie, że oni chcą do raju nic nie robienia. Z jednej strony mi ich żal, ale z drugiej mam serdecznie dość. A wiecie co jest najgorsze. Ok. Niech będą, ale niech się zasymilują i dostosują, ale oni tego nie zrobią. Nie jestem jakąś rasistką religijna, ale uważam, że każda religia ma swoje miejcie, a miejsce islamu nie jest w Europie. Niech walczą o swój kraj. Kurde Polacy tyle walczyli, tyle było powstań małych i dużych, udanych i nie i jakoś dali radę. Wielu wyemigrowało, ale nie pół kraju, a reszta się nie szykowała do tego.
Ok koniec tematu.

Z inności to byliśmy wczoraj na ślubie. W malutkiej przepięknej kapliczce. No cudo. Uwielbiam takie miejsca. Miejsca gdzie Boga czuje się w każdej części ciała, w całym pomieszczeniu, gdzie blichtr i świecidełka nie zasłaniają tego co najważniejsze. Gdzie kapłan jest dla ludzi, a nie odwrotnie bo muszę powiedzieć, że miałam okazje porozmawiać z księdzem bo poszłam zobaczyć kapliczkę, gdyż w czasie drogi ( a mieliśmy 30 km od miasta wojewódzkiego) Mimiś usnął i ślub przyszłoby mi przesiedzieć w aucie pod kapliczką, wiec chciałam ją chociaż przed ślubem zobaczyć i zgadał do mnie ksiądz i zamieniliśmy kilka cennych słów. 
Niemniej sama ceremonia ( słyszana z samochodu) była przepiękna i cudownie poprowadzona przez tego księdza.
No i mimo, że Para Młoda jaki wujek (taka dalsza rodzina) nas serdecznie zapraszała na wesele już wcześniej powiedzieliśmy, że nas nie będzie i po prostu nie chcieliśmy nikomu zawracać głowy. Ja mam jeszcze żałobę po babci i nie bawię się, Mężaha nie ma, a mamcia sama jechać nie chciała. Więc wróciliśmy do domku.


A dzisiaj po wczorajszej pobudce o 6.42, gdzie Mimiś nawet po budziku dzwoniącym o 7,02 śpi jeszcze dobre 10 minut, co jest do pomarzenia w weekend oczywiście, wstaliśmy  aż o 8.30. Yeah raj na ziemi.

 Miłej niedzieli!

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz