niedziela, 19 czerwca 2016

Hmm.. jak by tu dać tytuł?


Po drobnych kłopotach z przekleństwami, których to Mimiśka nauczył straszy o rok kolega nie ma już śladu. Ale nerwów się najedliśmy, kiedy pani opiekunka z autobusu w piątek zgłosiła nam ten fakt. Jednak drobne matczyne śledztwo oraz rozmowa z wychowawczynią rozjaśniła sytuację. Otóz Mimiś zawarł bliższą znajomość z rok starszym kolegą. Znajomość na zasadzie fascynacji tymże kolegą. I okazało się, że to kolega z typu cwaniaczków co to podpuszcza mego synka do tego i owego a sam zgrywa niewiniątko. Oficjalnie pani nigdy nie słyszała, że klanie, że zaczepia dzieci, ale inne dzieci wielokrotnie zgłaszały takowe zachowania więc pani o nich wie. Ale po rozmowach i tłumaczeniach moje dziecko załapało raczej co i jak i wiem, że owe problemy już się nie powtórzyły.

A tak. Co poza tym. Hmm.. Nic nowego.
Mężah w trasie. Na szczęście dzisiaj wraca bo mało nas oboje szlag nie trafił na te przeklętą trasę jak okazało się, że pół środy i cały czwartek Meżah spędzi na parkingu w oczekiwaniu na jakiś ważny dla firmy ładunek. Dobrze, że dzisiaj już wraca bo tęsknię i w takich sytuacjach mam naprawdę dość.

W dodatku ostatnio znowu bolą mnie okropnie plecy. Naprawdę ciężko funkcjonować gdy się nie może stać bo za chwilę tak boli, że nie pozostaje nic innego jak położyć się.

Musze powiedzieć, że dawno tak się nie byłam jak podczas piątkowej nawałnicy. nagle się zrobiło ciemno jak w środku nocy, światła pogasły bo prąd na centrali na wszelki wypadek wyłączyli i zaczęła się nawałnica. Już dawno tak bardzo się nie bałam. Zapaliłam świeczki i siedziałam na ziemi z psami i je tuliłam i nie to, że Fado mi z przerażenia mało nie zszedł na zawał, ale ja się tak bardzo bałam. A do tego akurat jak szła ta nawałnica Mimisiek wracał z przedszkola i panikowałam jak on dojedzie, jak ja Go odbiorę jak nie dam rady wyjść i w ogóle. Na szczęście po niecałych 10 minutach się skończyło. za to droga do wsi obok przez las była nieprzejezdna ( autobus jechał inna drogą) bo powaliło na nią 40 drzew. Strażacy mieli pełne ręce roboty.
Mimiska odebrałam już przy słonecznej pogodzie. Autobus był spóźniony tylko niecałe 10 minut także nie było źle, ale cieszyłam sie jak szalona, że mam dziecko bezpieczne w swoich objęciach. Dodam iz to dziecko burza nieobeszła bo było podekscytowane straż i powalonymi drzewami... Cóż czterolatek,.
U nas tez bez strat. Chociaż zerwało 2 dachówki ze studni, ale i tak Mężah miał pokrycie wymieniać wiec zrobi to szybciej. Reszta budynków nienaruszona. 10 kilometrów od nas w jednej z wiosek ponoć nie ocalał praktycznie żaden dach.
A jeszcze Mężah gdzieś tam jechał do domu. No bałam się.
Na szczęście bezpiecznie był w domu już o północy.
A prąd nam dali znowu na całe szczęście o 21.


W sobotę przerobiliśmy z Mężahem 12 kilo truskawek na 60 słoików dżemów rzecz jasna truskawkowych. W przebłysku wpadłam na pomysł, że może by urwać rabarbaru i dżemy urozmaicić, ale było za późno więc jutro zakupie dodatkowo 2 kilo truskawek, zerwę rabarbaru i się dorobi.

I w końcu byliśmy u mojego taty. Haha dziadek został dosłownie i w przenośni przez swojego wnuczka. Stwierdził, że nie ma pojęcia skąd on ma tyle energii i pomysłów. Przynajmniej dobrze będzie spał hahaha


Za to dzisiaj jest beznadziejny dzień. Mieliśmy takie plany, a po tym co wydarzyło się rano odechciało nam się wszystkiego. W nocy nie wiadomo kiedy, ani z jakiego powodu padła Kasztanka. Nasza 4-letnia kobyłka. Niby koń, a jak Mężah rano wrócił z wybiegu i to powiedział to wyłam jak bóbr. No żal zwierzaka. Kurcze. To niesprawiedliwe.
Cały dół polegał na tym, że właśnie dzisiaj mieliśmy jechać ( i pojechaliśmy bo skoro się obiecało dziecku to trzeba dotrzymać słowa) na festyn z okazji dnia konia w naszej okolicy. Jak zajechaliśmy i zobaczyłam konie i jeden zarżał to miałam łzy w oczach i byłam gotowa wracać, ale poszliśmy dalej na część rozrywkową. Pierwszy raz nawet nie spojrzeliśmy na konie. Mimiś wydębił od dziadka traktora, ale w międzyczasie tzn. jak jedliśmy okazało się, że on uszkodzony ( po otwarciu) i Mimiś nam strzelił taką histerię, że o mało w tyłek nie dostał ( pierwszy raz w życiu). Cała rzecz rozchodziła się o to, że jedliśmy i po jedzeniu mieliśmy pójść na stragan owy traktor wymienić, a on chciał już teraz, w tej chwili i w dodatku odmówił jedzenia i  wył... No jednym słowem wstyd. I powiem Wam, żeby nie upierdliwość dziadka, który był fundatorem ja bym oddała ten traktor zabrała kasę i zawiozła do domu. Nic, dziadek uparł się i odebraliśmy kasę a na następnym straganie wybrał sobie nowy. I dziecko jak nowe, Niemniej już wtedy zupełnie odechciało nam się wszystkiego i wróciliśmy do domu i jesteśmy. I pisze w końcu bo cudem w niedzielne popołudnie po przerwie od piątku oddali nam neta.


Aaaaa i na koniec lipca mamy wyczekanych gości. Cieszę się jak wariatka!

6 komentarzy :

  1. Ja tez się strasznie boje burzy. Wiem jak zdradliwa jest taka pogoda w momencie robi sie czarno i niebezpiecznie. Ważne że u Was nie narobilo szkód. Przykro mi z powodu kobyłki....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja się generalnie nie boje, ale nawałnice to nie moja bajka. Zwykle burze mnie nie ruszają. Pioruny normalka bo mieszkamy w sąsiedztwie rzeki i bardzo często mamy takie pokazy, ale nawałnica mnie przeraża.

      Usuń
  2. tO ja się chętnie na ten dżemik załapię :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tobie to wieczorem wyprodukuje takie z rabarbarem specjalnie kochana. A poza tym mam zamiar dać Wam wypróbowac nasze regionalne smaki także się nie martw.

      Usuń
  3. Na klimat nic nie poradzisz;) strasznie mi przykro z powodu konika, mówi się "zdrowy jak koń" a w rzeczywistości one są niesłychanie delikatne i trudne w hodowli.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj mega delikatne to zwierzaki. Żal strasznie. Jak się widzi od źrebaka i w ogóle....

      Usuń