czwartek, 8 grudnia 2016

Z życia żony kierowcy part 3 czyli kiedy Męża nie ma w domu, znaczy jest w trasie....


Mężah  pojechał w trasę więc czas na kilka słów jak to jest jak On jedzie...

Nieodmiennie w dzień jego wyjazdu, a w chwilach dobrobytu dzień po jego wyjeździe, a szczytem radości jest dwa dni po wyjeździe COŚ się musi popsuć. Jest to niepisane prawo i tak jest zawsze. Nie ma wyjątków. Na przykład podczas ostatniej trasy zepsuła się roleta na oknie. Nie było by w tym nic uciążliwego gdyby nie fakt iż owa roleta powodowała w Mimiśku opcje spania do 7 rano czyli tę właściwą. Jej brak zaś spowodowała fakt iż Mimisiek budził się  już o 5.30. Niestety przewaga wagowa wiertarki udarowej ( wiercić trzeba było w ścianie z podwójnego pustaka z wysoko uniesionymi rękoma nad głowa stojąc na drabinie) spowodowała brak możliwości samodzielnej naprawy i się pomęczyliśmy do przyjazdu męskich raczek. Czasami jest to piec ( ale to nie problem bo wymianę śruby przy ślimaku mam opanowana na tip top), innym razem skończy się gaz od kuchni ( a ja butli sama nie zmienię, tak jak gazu do auta nie zatankuje bo nie i koniec) i pierdylion innych pierdół, które się w standardzie psuj a, zużywają, albo postanowią się rozlecieć akurat jak Mężah tylko wyjedzie.  Tym razem była to pralka haha Zwykle Mimiś termin choroby ustala na noc po wyjeździe taty, żeby matka samodzielnie zmagała się z trudem opieki nad Synem bo gdzieżby ojciec miał czytać bajkę o 2 w nocy  w przerwach robiąc ziemne okłady bo syrop na gorączkę to największa trucizna i na każdą wzmiankę zaczyna się histeria.  Zwierzaki podobnie... żeby było mi samej ciekawiej. Bo co ja się będę nudzić,
Ot takie tam dyrdymały życia codziennego. 

Właśnie życie codzienne. Ono też wygląda inaczej jak Mężaha nie ma. Bo od poniedziałku do piątku obiadów nie gotuje bo tak samej sobie mi się nie chce. Na tę okazję mam zapasy w zamrażalce i sobie odgrzewam lub przyrządzam jakąś sałatkę lub jakieś mega proste danie nie wymagające dłużej niż 10 minut roboty bo mi się nie chce i mam prawo. Bo Mimiś całkiem porządnie żywi się w przedszkolu. Za to śniadanie i kolację jemy obowiązkowo wspólnie. Taki nasz rytuał. Całkiem inaczej wyglądając weekendy, ale to wiadomo dziecko w domu to i człowiek inaczej funkcjonuje.

Ale wróćmy do tygodnia. Kiedy Mimiś jest w przedszkolu ja zajmuję się domem i podwórkiem. O ile zimą to ograniczam się do odśnieżenia jak spadnie śnieg i donoszenia drzewa, pelletu aby utrzymać ciepło ( a w międzyczasie oglądam filmy i seriale).. To w okresie wiosenno-letnio-jesiennym roboty jest w huk. Jak to w domu z podwórkiem. Nie będę zanudzała wymieniając co robię bo pomyślicie, że mam wyrodnego Męża hahaha, ale powiem, że moją ulubioną czynnością na podwórku jest koszenie trawy. Boże jak to uspokaja, relaksuje i wycisza wbrew pozorom. Człowiek odcina się od świata zewnętrznego i co najwyżej pod nosem sobie poklnie na psy co to wyprodukowały jakieś dziury, jak kosiarka w nie wpadnie, ale to jest boskie... bo dźwięk kosiarki tak zgłusza świat zewnętrzny ze człowiek odżywa.

No ale zboczyłam z tematu hahha. Co jeszcze porabiam jak Mężaha nie ma. No proste: wydaje jego ciężko zarobione pieniądze, na które on to mawia NASZE bo zdaję sobie sprawę, że przez większość czasu jednak nie leżę i nie pachnę tylko. Aczkolwiek lubię sobie wziąć długa kąpiel jak nikogo nie ma i na pewno nic ode mnie nie będzie chciał...


Zwykle już od drugiego dnia odliczam czas do jego powrotu i czekam na informacje jak zajechał, kiedy rozładunek/ki. Kiedy powrót i gdzie bo czasami na tzw. podwójny powrót czyli wiezie coś z zagranicy na drugi koniec Polski i tam znowu czeka na załadunek żeby nie jechać na pusto na nasz północny wschód.


No i wiecznie wiszę na telefonie z mym mężem. Bo wszystkie najważniejsze sprawy załatwiamy przez telefon. Średnio przegaduje z Mężahem 900-1000 minut miesięcznie.
Ewentualnie biorę upoważnienie i załatwiam niecierpiące zwłoki sprawy w wszelkich urzędach i innych miejscach, które tego wymagają, a na co Mężah zwyczajnie czasu nie ma.


I czekam....
I tęsknię...



4 komentarze :

  1. kiedy byłam nianią tata dziewczynki też był kierowcą zawodowym i też tak się tam toczyło życie od przyjazdu do wyjazdu.
    jak po mikołaju?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo tak się życie toczy. jakby na dwa tory. Albo Mężah jest i wtedy jest zupełnie inaczej, albo go nie ma i wtedy takie drugie życie. I zawsze czekanie i tęsknota.

      A Mikołaj cóż. Od Mikołajek kiedy to Mikołaj zostawił w bucie płytkę rano raz oglądamy wiadomość do śniadania, a po powrocie z przedszkola dwa albo trzy razy. Już znam na pamięć i zaczynam mieć dość.

      Usuń
    2. he he no mama taka wiadomość od samego świętego nie dziw się;)

      Usuń
  2. niedawno z okazji świętowania górniczego (jestem uprzedzona do tego zawodu i generalnie nie lubię, a nawet bardzo nie lubię) rozmawialiśmy o ryzyku zawodowym, porównują kierowców i pracowników kopalni. Jeśli górnikowi coś się stanie to jest wielkie halo na kilka dni w całym kraju, a ilu zawodowych kierowców codziennie ma wypadki i nikt się tym nie przejmuje, żony i dzieci czekają i martwią się tak samo!

    OdpowiedzUsuń